Dotyk źrenicy - W słońcu, w deszczu, zachwycie


| Prognoza pogody | Ćwiczenia z poetyki i meteorologii | Deszcz | Właśnie | Civitas Dei | *** (myślę o tym...) | Łagodność sierpnia | *** (nad nami trzy barwy...) | Kolory | Wiatr | Góra niewzruszona | *** (pamiętam: / Na Twojej ziemi) | Twój świat | Zachód słońca nad morzem. Oleodruk | Koncert organowy w kościele NMP w pszowie | Nasiona słowa. Logoi spermatikoi | Lato w Pszowie. Lipiec 1994 roku | Metafizyka światła | De Trinitae |



PROGNOZA POGODY

"Pogodę dziś
mieliśmy jak w środku lata" (l czerwca 1996 roku).

Jaśmin przekwitnął.
"W Polsce po południu upał.
Ten upał przychodzi do nas z południa Europy.
Noc ciepła.
Na Dolnym i Górnym Śląsku
niedziela pełna słońca".

Bez już brązowy,
karty kalendarza przetasowane dziś w nocy.
"Trzydzieści trzy lata temu padł rekord
temperatury w Łodzi i Zamościu:
35° C" (l czerwca 1963 roku).

Wietrzyk.
Błękit, bez łez.
Lazur. Lazur niepokalany. Szafir i seledyn.
Bez już w brązach; w pąsach i dąsach.

Strasznie smutno.


    l czerwca 1996 r., 4, 23, 25 lipca 1996 r.



ĆWICZENIA Z POETYKI I METEOROLOGII

zaczyna zbierać się na burzę
coś jest nie tak jak być powinno
błękit się bełta(!), twarze chmurzą
z murów Rawenny złoto ścieka
ścianą rozkosznie miodopłynną

    Zabawa słowami?
    Trochę tak, ale dużo bardziej nie.
    Bo od słów - ich ciężaru, barwy i szyku -
    - trzyma się lub trzeszczy świat

to było w Burgos. Przebudził się wiatr,
porwały się sny kolorowe.
Na Mesa Verde kończył się świat.
Słowa tajemne, słowa nowe...

    Zabawa słowami?
    Trochę tak, ale dużo bardziej nie.
    Bo od słów - ich ciężaru, barwy i szyku -
    - trzyma się lub trzeszczy świat

z murów Rawenny złoto ścieka
nitkę sensu wiersz nawleka


    14 czerwca 1995 r., 6 lipca 1996 r.



DESZCZ

Mokrzy ludzie, mokre rzeczy.
Skurczone to wszystko
do samej esencji,
do prawdy i kłamstwa,
do dobra i zła
skulone.
Nad horyzontem,
nad gmatwaniną parujących pozorów,
nagi miecz anioła
w strumieniach deszczu, w ulewie,
pracuje bez wytchnienia

deszcz
porywisty, chłodny
zlepia
włosy, kartki
rozmazuje
rządki liter, kontury rzeczy


    1994 - 1996 r.



WŁAŚNIE

właśnie
rozpłakał się lipiec.
Strugi ciepłego deszczu
próbują zmyć grzechy miasta.
Kris Kristofferson
patrzy na mnie z
ekranu

właśnie
przełamuje się czas.
Trud na ostatnim wdechu
i wakacje spotykają się. Transformacja
wyśniona. Przekrwione słońce
zagląda mi w
twarz

właśnie
czytam o tym,
że Jezus ma w Kościele
swoją rodzinę. I że szlag trafi zło, moje
serce i rozpacz. Całą trójkę. Każde
inaczej. W wybranej przez Boga
kolejności

Tańczę przed Nim, gram.
Potykam się, lękam, ufam.

On
prowadzi moje kroki,
liczy moje włosy,
słyszy mój śpiew.
Widzi mnie


    lipiec - wrzesień 1996 r.



CIVITAS DEI

    jak łatwo się wyrzec
    jak trudno utracić

        ks. Jan Twardowski

Miasto latem,
w upale,
gdzieś między południem a zmierzchem,
całe w sierpniowych dreszczach,
jakiekolwiek.

Choć raczej duże. I najlepiej w Europie,
ale też gdziekolwiek.
Byle
dużo kościołów, kobiet, dzieci,
fontann, zapachów, kurzu, gorąca;
miasto znużone,
cichnące.

Takie
zabiorę ze sobą
do nieba

złaknione cienia
w niedzielne, letnie popołudnie
albo też wyczerpane
po nieprzespanej nocy:
róźowo-fioletowe, o brzasku.
Ciepłe. Pijane lipcem,
potem, żarem.

Na przykład
Alfama w starej Lizbonie,
albo przedmieścia Lyonu,
albo okolice Trocadero w paryskim zmierzchu,
albo wiedeński Ring,
krakowski Kazimierz,
lubelska Starówka,

mieszanina biedy,
lata w zenicie,
lata dogorywającego, przedjesiennego,
i zapylonej, rudo-żółtej zieleni.
Akordeon gdzieś gra.

Pasja życia
płynie niewidzialna
żyłkami wąskich uliczek.
Nieuleczalna tęsknota.
Lapassion de ma vie -
- mawiał Congar. Le gout de vie...
Najważniejszy dowód na istnienie Boga.
Sierpniowa teodycea


    6 czerwca 1996 r., 23, 25 lipca 1996 r.



* * * (myślę o tym...)

myślę o tym
jak drżą Twoje wargi
to nie są wargi "w ogóle"
to nie są wargi "jako takie"
to nie jest nawet "ukonkretniona idea warg"

to są Twoje wargi.
I domyślam się,
że jakoś tak -
- z przewyższeniem nieskończonym -
- kocha nas Bóg


    5 września 1995 r.



ŁAGODNOŚĆ SIERPNIA

Radość łagodna. Radość na wskroś.
Bez palpitacji i wysokich temperatur.
W słońcu, w zieleni, w niebieskości
rzeczywistej i metaforycznej.
Wśród nagłych wybuchów śmiechu.
Pod kopułą z błękitu.

Liżę rany.
Zbieram siły.
Obliczam szansę.
Wzmacniam mięśnie.
Dokarmiam wyobraźnię.

Szykuję się do skoku.

Łagodność wzbiera, jest coraz gęstsza.

Dziękuję za życie.

Łagodnieję, radosny.
Skaczę, nie sięgam,
przegrywam szczęśliwy


    4 sierpnia 1996 r.



* * * (nad nami trzy barwy...)

      Mamie

nad nami trzy barwy:
siność,
róż połyskujący
i blady, chorowity błękit.
A przy nas świerszcze, ich cykanie wytrwałe.
Też nowy księżyc, ostry sierp. Srebrzystość sama.
Za nami odgłosy dzieci, uderzenia piłki.
Ze wzgórza, zza mgły, świst siekiery,
zwielokrotniony krzyk rozszczepianego drzewa.
Ty ubrana na biało.
Tylko kreski czarne na niedzielnym sweterku,
jak przypomnienie ciemnej strony bycia.
Świeca, spokój.

Barwy sierpnia.
Zapowiedzi, tajemnice, wdzięczność


    18 sierpnia 1996 r.



KOLORY

dzień był bez skazy

wyż azorski przyniósł nadmiar błękitu
a list zbyt wiele dobrych wspomnień

wczorajsze mgły i jutrzejsza ulewa
były oddalone o bezpieczną odległość
dwóch czarnych nocy

nastało zielone Królestwo Radości


    23 lipca 1995 r., 23 lipca 1996 r.



WIATR

      Basi

jest sprawiedliwy
bo z taką samą mocą
smaga szarpie targa
gałęzie
włosy
ramiona
wodę
skrzydła mew
obłoki
tamten kuter
dopada głaszcze uderza
wszystko co jest
dźwięki
głosy
rozmowy
zamienia w potargany szept

ale też
zasłania obłoki
odkrywa słońce
jak
echo echo echo
Zielonych Świąt
przepadasz za nim
bo nie wiadomo
skąd przychodzi i
dokąd zdąża


    8 sierpnia 1993 r., 30 stycznia 1995 r.



GÓRA NIEWZRUSZONA

Więc
kiedy trzydzieści trzy lata temu
wjeżdżaliśmy z mamą
na tę górę,
było prawdopodobnie tak samo
paskudnie.
Deszcz lub śnieg,
zależnie od wysokości.
I wichura.
Są zresztą dowody: zdjęcia, strzępy wspomnień, łzy.
Może byliśmy wówczas trochę mniej samotni,
ale któż to wie.
O, na tej fotografii:
to właśnie ja, w tamtej, mitycznej chwili,
wtulony w mamę.
Ona śliczna, trzydziestodwuletnia,
nie zna jeszcze tego, co będzie później,
wszystkich odcieni bolesnej wierności, na dobre i złe.
Oboje jesteśmy zresztą
w płaszczach przeciwdeszczowych

Teraz przesiadka -
- Myślenickie Turnie.
Mamo, wszystko jest tu ciągle podobne do nas:
białe, kruche, piękne.
Przemijające


    17 września 1996 r.



* * * (pamiętam: / na Twojej ziemi...)

      Bożence

pamiętam:
na Twojej ziemi,
w izbach Twego domu,
bezpieczny świat.
Złe moce tu nie mają wstępu,
dobrze tu dzieciom,
cichnie płacz.

pamiętam:
wszystko tu zabarwione
we wzór odwrotny,
bezbolesny, a prawdziwy,
desenie przemieszane
aż po rozedrganą
w porannym słońcu
linię horyzontu.

pamiętam:
złe moce tam nie mają wstępu,
dobrze tam dzieciom,
cichnie płacz


    maj 1995 r., październik 1996 r.



TWÓJ ŚWIAT

Tak,
to jest twój świat,
uwierz:
"Holderlin"
Guardiniego,
"Voices"
Vangelisa,
"Cień jaskółki.
Esej o myślach Chopina"
Przybylskiego,
zielone wstęgi półek
cierpliwie zgięte pod ciężarem słów.
Jeszcze:
Jari Litmanen, Rui Costa, ot tak, z fantazją,
czarna plama brewiarza
na płonącym w ekstazie bycia stole,
fantasmagorie, przemęczenie,
wierność, milczenie.
Szklanka mleka, powołanie do
dobroci, smutku i piękna.
Jezus jako droga.
Tak, uwierz


    17 kwietnia 1996 r., 2 października 1996 r.



ZACHÓD SŁOŃCA NAD MORZEM. OLEODRUK

Wpadło w wodę zbyt nagle
Jakby na czyjś rozkaz
Jakby się ze sznura urwało i pękło
Jakby się nie bało utracić czerwieni
I serdecznego ognia zbieranego wieki

Jakby pewne wschodu

Ludzie gasną wraz z nim
I dziwi ich spokój
Jakby się dziś śmierci nie bali tak bardzo

Jakby pewni wschodu

A kiedy go brakło
Zapalają światła
By ich płomykami
Podsycać nadzieję


    5 czerwca 1995 r.



KONCERT ORGANOWY
W KOŚCIELE NMP W PSZOWIE

      Bądź pochwalony, Jezu Chryste
       chorał J. S. Bacha

dławią się stare rynny
oceanem deszczu
jak zużytą metaforą
ale
wewnątrz murów
wzruszenie wiruje jak motyl.
Rzeźbiony apostoł spada już prawie z ambony

różańce z jabłek
pod ołtarzem dynie
i słoneczniki oplatają paschał.
A pod kopułą
na barokowej wysokości skrzydeł
tony tak gęste
jak esencja rzeczy
współbrzmią z ciężkim deszczem

za duża dawka dźwięku
piękna i współczucia.
I nagle cisza jak ciało zranione
niezdolne do ekstazy od nadmiaru szczęścia
więc "noc jest mi światłem"
i w ulewie dźwięków brzmi
"zupełnie inaczej"

Bądź pozdrowiona, nasza Pszowska Pani.
I słoneczniki, i serce paschału.
Nowa orgia dźwięków
miażdży kurz i trwogę
żłobi kamienne płyty.
Ale apostoł nie spada z ambony...
... z otwartą książką
   podniesioną ręką
   i półotwartymi ustami
ku przestrodze


    26 września 1993 r.



NASIONA SŁOWA. LOGOI SPERMATIKOI

    Moim przyjaciołom z rocznika święceń 1979:
    Stasiowi, Krzysztofowi, Wszystkim


z odłamków szeptu
spisywane słowa
na skrawku zwoju
ze wzgórz Pergamonu

w rzędach tabliczek
nad Morzem Egejskim
zapisany lazur,
cierpienie pytań i naddatek sensu...

w ulotnych wierszach
i w słowach motylich
płoszona ogniem,
zalewana morzem, krwią

przebłyskuje Prawda


    maj 1995 r., październik 1996 r.



LATO W PSZOWIE. LIPIEC 1994 ROKU

    Ks. Andrzejowi Maślance

lepsze niż w Nohant
bo moje

rozrzedzone powietrze
w studni obniża się tafla wody
dyszy pies
bawią się koty na dachach
wraca dzieciństwo
stężone wyśnione
rajskie najprawdziwsze.
Fatamorgana

noce głośne od świerszczy
i od nadmiaru światła
wędruje pająk spragniony pożerania much
pęka liść kruszony bosą stopą
i opadają na kamienną ziemię
zeschnięte na wiór
sine płatki clematis hybrida, powojnika
(odmiana " Gipsy Queen ")

to lato się kończy
już odchodzi
zapłacze się w jesień
załka
zadusi

zrobię wszystko
by wróciło

na razie wiatr
rozpalonym oddechem
jak pneuma z kart praxeis Apostolon
powala na ziemię
przebija na wylot
jak wtedy, w Mesquitos.

Pamiętasz?


    lipiec 1994 r.



METAFIZYKA ŚWIATŁA

    Ef5, 8-14

już jutro wiosna
już południowe lata czterdzieste
już wchodzisz w sferę światła
już pora przebić dłutem mroczne epitafium

na razie wszędzie leży śnieg,
ciężkie dywany śniegu,
z którego coś chcesz zrozumieć
i coś uratować.
Choćby brud,
a raczej zagadkę brudu
wżartego w biel,
czyli tajemnicę skażonego -
- a wolnego istotowo od skażenia -
- światła

ależ tak, zapomnij o sobie,
spójrz dalej:
biel brudu,
skażone światło,
południe życia.
I właśnie w tym miejscu, w tej chwili,
słowa księdza Pasierba, tuż sprzed agonii:
"białe motyle
poziomki jak krople krwi
przy samej ziemi"


    20 marca 1996 r.



DE TRINITATE. WYKŁAD

    moim studentom

      Ziemia jest pełna nieba, a każdy zwykły krzew płonie Bogiem.
      Ale tylko ci, którzy -widzą, zdejmują sandały;
      reszta siada i zbiera jagody.


        Elisabeth Barret Browning


pracowicie
notują

zawieszam głos.
Udaję
że się zamyśliłem
nad tym
co
tak święte a
takie zawiłe

ale ja tylko patrzę
raduję się chwilą
i
uczę się kochać

potem mówię
to i owo
czyli wygłaszam
kwestie nader dialektyczne

znów
zawieszam głos
by smakować pokorę
cierpliwych słuchaczy.
Wchodzę
cicho
na palcach
w mądrość nie moją.
Wiem już
że treść jest ważna
tylko do pewnego stopnia

ważniejsze są
iskry
z których kiedyś wybuchnie pożar
spotkanie
burza za oknem
cisza w sercu
krople potu
prawda


    maj-czerwiec 1994 r.


| do góry | powrót |

inne rozdziały:   | Obrazy kliniczne, ich przeźroczystość | Azulejos. Pocztówki z Portugalii |